przez MARTIN ANN DRIMM » 23 września 2007, o 10:41
Aeon Flux. Film ten skłonił mnie do refleksji nad zjawiskiem, które obserwuję już niemal od dziecka w wielu różnych produkcjach. Nie wiem, dlaczego pękło coś we mnie podczas oglądania tego obrazu, może po prostu nadszedł właściwy czas. Chodzi mi o coś, co nazwę „syndromem anonimowego mięsa armatniego”.
Jak się zaczyna film Aeon Flux? Od brawurowej „akcji” pani Aeon polegającej na penetracji siedziby rzekomo podłych Goodchildów i zniszczeniu urządzenia inwigilacyjnego, jak zwał, tak zwał. Zanim Flux tam dotrze, zabije około dziesięciu ludzi „w świetnym, bajeranckim stylu”.
Po akcji wraca do domu i widzi, jak medycy wynoszą ciało jej siostry, oczywiście zabitej. Co w tym momencie robi pani Aeon? Ano przeżywa, przeżywa straszną, okrutną, niewypowiedzianą stratę. Widząc tę scenę szlag mnie trafił. Sama przed chwilą odebrała życie gromadzie nieznanych sobie ludzi, a teraz płacze widząc zwłoki osoby jednej, ale za to bliskiej. Przywodzi to na myśl filozofię Kalego z „W pustyni i w puszczy”, którą tutaj sparafrazuję: „Jak Aeon zabić człowieka, to dobrze, jak ktoś zabije człowieka bliskiego Aeon, to źle”.
Film przepełniony jest przemocą, niestety jej wyestetyzowaną formą, czyli jakimiś „fajnymi” uderzeniami i innymi wyskokami, kości chrzęszczą, krew się leje. Ciągle krew „anonimowego mięsa armatniego”. Intryga obrazu jest pomyślana tak, że spokojnie wszystkie kluczowe zadania pani Aeon mogłaby wykonać używając narzędzi szpiegowskich a nie pięści czy pięt. No, ale wtedy nie byłoby całej fajnej jatki.
Powiem krótko: protestuję. Przeciwko czemu? Przeciwko filozofii Kalego, przeciwko takiemu ustawianiu perspektywy filmu, że widz akceptuje odbieranie życia około setce anonimowych ludzi tylko po to, żeby film był „dynamiczniejszy”. Protestuję przeciwko kreowaniu bohaterek / bohaterów, którzy jedyne co potrafią zrobić, to zacisnąć zęby w poczuciu własnej siły, niezniszczalności i głupoty przy okazji (kłania się Ultraviolet, w jakiś sposób podobny do Aeon Flux). Producentom tych obrazów życzę, by jakaś nastolatka bądź gołowąs, kierowany znanym przez psychologów społecznych zjawiskiem naśladownictwa, poderżnął im „bajerancko” gardło. I żeby stali się „anonimowym mięsem armatnim”.
I tyle.