rozumiem, że intencją autorki nie jest dyskusja o szkodliwości gier dla jakichś tam okazjonalnych graczy niedzielnych, tylko o szkodliwości gier dla takich jak my twardzieli - nałogowców z własnej woli, świadomie uzależnionych od grania, spędzających przed monitorem po kilkanaście godzin dziennie, zatracających się bez reszty w światach wirtualnych.
Ludzi, którzy po powrocie z pracy nerwowo włączają kompa, a dopiero potem zdejmują kurtkę i buty.
Ludzi, którzy na urlopie z rodziną już drugiego dnia trzęsącymi się rękami przeglądają przewodnik miejscowości w poszukiwaniu kafejek internetowych czynnych całą dobę.
Ludzi, którzy na imprezach rodzinnych po godzinie wymykają się do pokoju siostrzeńca żeby popykać choć chwilę w cokolwiek zamiast słuchać jak to dziadek z babcią 30 lat temu żyli bez kolorowego telewizora.
Ludzi, których żony już dawno nie są zazdrosne o Larę Croft.
Ludzi, których dzieci w wieku 3 lat pocinają na kompie w Far Cry-a i Doom-a
Otóż takim ludziom gry nie szkodzą w ogóle, nic a nic