Bajka pierwsza - dlaczego warto być piratemSpore pojawił się w sieci kilka dni przed ogólnoświatową premierą, piraci z całego świata spokojnie ściągali sobie grę, uruchamiali ją bez problemów i bawili się do woli na długo przed legalnymi nabywcami. Bywa, często zdarza się, że nielegalna kopia dostępna jest szybciej niż ta pudełkowa, ze sklepu. Tyle, że piraci grają w wersję bez żadnych zabezpieczeń, a klienci płacący za grę...
- Mogą ją zainstalować tylko 3 razy (później, żeby aktywować grę trzeba dzwonić do pomocy technicznej EA, żeby łaskawie pozwolili użyć gry kolejny raz)
- Pomijam fakt, że do zarejestrowania i aktywowania gry konieczne jest połączenie z internetem, bo opcje sieciowe są jednym z głównych "ficzerów" tej gry
- Jedna gra = jedno konto. O ile zrozumiałe jest, że jedna gra może posłużyć do utworzenia jednego konta, to całkiem niezrozumiałe jest czemu jeden egzemplarz gry pozwala logować się na tylko jednym koncie. Jeśli Spore jest używany w miejscu, gdzie chciałoby w niego zagrać więcej osób, to wszystkie muszą korzystać z konta, na którym został zarejestrowany. Nie można zalogować się na swoim koncie, nawet jeśli się je posiada, nie można zainstalować drugiej kopii gry na tym samym komputerze, de facto z jednej gry może korzystać jedna osoba. Jest to tym bardziej zdumiewające, że w instrukcji dość wyraźnie jest napisane, że można logować się na dowolne konto. W grze jest nawet opcja przełączania użytkowników. Która nie działa. Jeden z nielicznych oficjalnych komunikatów ze strony EA mówi, że informacja w instrukcji obsługi jest "błędem w druku" i zostanie zmieniona w kolejnych dodrukach... Ręce opadają...
- Jeśli ktoś kupił grę w sklepie elektronicznym EA to... jest w głęboko zaawansowanej d. Nie ma bowiem możliwości wykonania kopii zapasowaj ściągniętej gry (przynajmniej oficjalnie), domyślnie jedynie półroczną gwarancję, że będzie mógł ściągnąć instalator gry, którą kupił. Za dopłatą dostaje "gwarancję", że instalator będzie do ściągnięcia przez 2 kolejne lata od momentu zakupu. A potem... może tylko modlić się, żeby EA nie padło, nie wyłączyło usługi, czy nie zażądało kolejnych dopłat za prawo do użycia produktu, który raz już się kupiło.
- Przy obecnych zabezpieczeniach tak na prawdę wypożycza się grę od EA. Za ciężkie pieniądze dostaję grę, w którą z dużym prawdopodobieństwem nie będę mógł legalnie zagrać za kilka lat. Albo kiedy mi przyjdzie na to ochota. Albo kiedy zmienię komputer. Grę, której nie mogę odsprzedać, pożyczyć.
A piraci bawią się bez żadnego ze wspomnianych problemów.
Bajka druga - dlaczego warto być piratemKiedy już uda się uruchomić grę, przychodzą kolejne problemy i rozczarowania.
Wiele z sieciowych "ficzerów" gry nie działa wcale lub działa źle:
- Są problemy z udostępnianiem swoich dzieł (kilka różnych, zupełnie od siebie niezależnych)
- Są problemy z wyszukiwaniem kumpli, swoich dzieł, cudzych dzieł
- Są problemy z logowaniem się i połączeniem z serwerem, które konieczne są do korzystania z sieciowej funkcjonalności gry
- Żeby było zabawniej, można bez problemów korzystać z cudzych dzieł, ściągając je z poziomu przeglądarki internetowej. Nie trzeba się przy tym nawet logować, ani w grze, ani na stronie.
I znowu nielegalni użytkownicy pozbawieni są "radości" obcowania z tymi wszystkimi problemami. Co prawda dla nich korzystanie ze stworzonych przez innych rzeczy jest nieco bardziej upierdliwe, ale nadal możliwe.
Bajka trzecia - dlaczego warto być piratem albo jak zarobić na beta testachNie tylko z sieciowymi opcjami są problemy. Lista błędów jest coraz dłuższa i bardziej złożona. Zaczynając od graficznych, część z których jedynie pogarsza wrażenia z gry (rozmyte tekstury i niskiej jakości efekty), po takie uniemożliwiające rozgrywkę. Później przejść możemy do błędów uniemożliwiających grę i wywalanie do pulpitu. Co przy braku automatycznego zapisu stanu gry może skutecznie zniechęcić do powrotu do niej.
Wsparcie techniczne, pozwalające sobie poradzić z tymi problemami, podsuwające rozwiązania, informujące o postępach w rozwiązywaniu problemów... nie istnieje. Wygląda na to, że EA traci jakiekolwiek zainteresowanie klientem w momencie opchnięcia mu swojego produktu. Na żaden z poważnych błędów nie ma reakcji ze strony EA, wsparcie techniczne, jeśli w ogóle odpowie, zbywa ogólnikami, odsyła do ogólnodostępnego FAQ lub odpowiada na pytania, które nawet nie zostały zadane, poważnie rozmijając się z rzeczywistością. Jedyne wsparcie świadczą sobie nawzajem gracze dotknięci problemami.
A piraci? Piraci zapewne mają te same problemy i dokładnie takie samo wsparcie techniczne. Tyle, że za darmo, podczas kiedy klienci płacą za... eee... za nic.
Bajka czwarta - co by było gdybyZanim opowiem czym Spore jest, napiszę czym Spore nie jest. Z pewnością nie jest tym, co widzieliśmy na demonstracji z GDC w 2005 roku. Proceduralne animacje? Nie ma. Sposób funkcjonowania stworzonego przez nas stworka zależny od jego budowy? Nie ma. Animacje są takie same, niezależnie od budowy stwora. Jego możliwości definiowane są przez kilka statystyk, na sztywno przypisanych do konkretnych elementów. Można zrobić dowolnie (prawie) wyglądającego stwora, ale nie będzie to miało żadnego znaczenia z punktu widzenia rozgrywki. I tak jest z każdym elementem gry, poza fazą komórki, gdzie budowa ma faktyczny wpływ na sposób gry. Cała reszta to świetne, rzeczywiście rewolucyjne edytory, doczepione do mechaniki do bólu prostej i płaskiej.
Czym jeszcze Spore nie jest? Wieloma elementami, z których został ewidentnie wykastrowany. W różnych miejscach można znaleźć odniesienia do elementów, których ewidentnie w grze nie ma. Na przykład nie można dzielić się z innymi swoimi projektami komórek, w grze można wyszukiwać pojazdów kolonizacyjnych, których jako żywo nie da się stworzyć ani użyć. W folderze z plikami użytkownika jest przewidziane miejsce na stworzoną przez gracza florę, choć jej edytora w grze nie uświadczysz...
Bajka piąta - czym Spore, niestety, jestCzym jest spore? Zestawem fajnych edytorów doczepionych do niedorobionej i nieprzemyślanej gry. Wygląda to bardziej jak zlepek demonstracji technologicznych niż jak pełnoprawna gra. W zasadzie jedynym etapem, który jako tako się broni, jest faza komórki. Cała reszta jest sprymityzowana do tak niskiego poziomu, że po jednokrotnym przejściu każdego etapu właściwie nie ma po co do niego wracać. Cała gra sprowadza się właściwie do klikania odpowiednich przycisków.
Dodatkowo od etapu plemiennego nawet nie warto się wysilać przy projektowaniu stworów, a później pojazdów i budynków. Cały czas gra się w takim oddaleniu, że i tak nie widać żadnych detali. Bawić edytorami można się w zasadzie wyłącznie dla własnej satysfakcji.
Etap komórki - ok, może być. Prosty, ale o to w nim chodziło, poza tym budowa komórki ma wpływ na jej funkcjonowanie.
Etap stwora - klik, klik, klik - zabiłeś innego stwora, lub klik, klik, klik zaprzyjaźniłeś się z innym stworem. Skuteczność zależy wyłącznie od statystyk doczepionych do twojego stwora elementów.
Etap plemienny - klik, klik, klik - zabiłeś innego stwora, lub klik, klik, klik zaprzyjaźniłeś się z innym stworem. Jedyną zmianą jest to, że możesz stawiać budynki i dawać stworom narzędzia.
Etap cywilizacji - khem, prościutki RTS, ze szczątkową dyplomacją i równie szczątkową budową miasta. Kupą panowie!
Potencjalnie najciekawszy i najbardziej rozbudowany etap - kosmiczny - jest również przykładem najbardziej skopanego wykonania i zmarnowanego potencjału. Po pierwsze lata się jednym małym stateczkiem, który robić musi wszystko osobiście. Handel? Proszę bardzo, musisz sam polecieć na planetę, zabrać towar, przetransportować go na inna, sprzedać i tak w kółko. Budowa kolonii? Musisz polecieć na planetę, dostać się do kolonii i dopiero możesz ją rozbudować. Kontakty dyplomatyczne? Musisz osobiście polecieć na planetę, z którą chcesz się porozumieć. Terraformowanie - jak wyżej. O ile jest to zabawne na początku gry, to kiedy rozbudujesz imperium do kilkunastu lub kilkudziesięciu planet, zamieniasz się po prostu w chłopca na przesyłki, osobiście zajmującego się każdą pierdołą.
Żeby było ciekawiej, kosmos jest bardzo nieprzyjaznym miejscem. Jeśli śmiesz rozszerzyć swoje imperium, ktoś natychmiast cię zaatakuje. Musisz więc lecieć i osobiście odeprzeć inwazję z jednej, dwóch, czy trzech planet. Ale nic to, za kilkanaście sekund znowu zostaniesz zaatakowany. A potem znowu. I znowu. I tak w kółko, tak długo jak nie zniszczysz atakującego cię imperium do ostatniej planety. Osobiście rzecz jasna. Planeta po planecie. Do tego dochodzą misje, zlecane przez sojuszników, które mają ograniczenia czasowe. Obrona przed agresorem, czy wybicie chorych zwierząt. Osobiście oczywiście. Efektem tego jest bezustanne miotanie się od planety do planety, czy to w celu zarobienia kasy, czy walki czy wykonania misji, której wcale nie chcesz wykonywać. Jakoś niewiele zostaje czasu na zabawę w rozbudowę własnego imperium, terraformowanie i eksplorację.
Eksploracja - hmm... Odwiedzasz nowe planety, na których znajdujesz różnych rzeczy, półowy z których i tak nawet nie widzisz, bo jesteś w tym cholernym stateczku unoszącym się w atmosferze. Po odwiedzeniu 50. planety z kolei nawet nie chce ci się oglądać co na niej jest.
Terraformowanie - spłycone do bólu, jak cała reszta mechaniki. Tak na prawdę odhaczasz kolejne punkty z listy wymagań. Żadnej finezji, żadnej zabawy. To że można modelować i kolorwać planetę to w sumie zbędny bajer. Raz czy drugi się w to zabawisz a później... Po co? Dla własnej satysfakcji wyłącznie, ale to nie bawi bez końca.
Przy tej całej upierdliwości dobija interfejs. W wielkiej galaktyce nie ma możliwości wyszukiwania planet czy kolonii, planowania kursu, automatyzacji czynności - wszystko trzeba klik, klik, klik - osobiście, stateczkiem.
A już rozczarowanie z dostania się do środka galaktyki dobija do dna - gra się nie kończy (i dobrze, można się pobawić nawet po osiągnięciu "celu") ale nagroda na tym etapie gry jest po prostu śmieszna...
Dawno nie było gry o tak zmarnowanym potencjale i niespełnionych oczekiwaniach. Najgorsze, że ta gra to tak na prawdę zlepek edytorów i dem technologicznych. Cała reszta (czyli gra właściwa) wygląda na zrobioną w ostatniej chwili i zaprojektowaną przez dzieciaka z podstawówki...