Pewnie niedoróbki mogą wynikać z prostej synchronizacji- czasem polska fraza jest dłuższa od 'obcej', więc trzeba przyciąć i odwrotnie. Tłumacz z prawdziwego zdarzenia wie jak zrobić żeby efekt zamierzony w oryginale pozostał. Niestety tłumaczy mamy niewielu, za to kupę ( z przewagą kupy) przekładaczy. Do tego ( wiem jak to jest w telewizjach, pojęcia nie mam czy podobnie z filmami kinowymi) tekst dostaje potem tzw. redaktor merytoryczny, często gęsto znający dany język obcy na poziomie
moja twoja zjeść sałata , który go dodatkowo obrabia. Większość pierdół słyszalnych później wychodzi spod jego/jej ręki
Tłumaczyłam kiedyś serię dokumentalnych ( z BBC bodajże), z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że nie spaprałam roboty, a kiedy poszły w TVP, schowałam się pod kanapę. To nie był mój tekst.
EDIT- zresztą, do dziś bywa, że przekładacz tłumaczy film nawet go nie oglądając. Stąd różnorakie kwiatki, do wyłapania nawet przez gimnazjalistę.
Nie oglądałam drugiego Shreka, za to jedynkę i owszem, w obu wersjach. Tam było tyle smaczków i aluzji mało zrozumiałych dla kogoś nie siedzącego w ichniejszej kulturze, że imho potrzebne było przekształcenie. Dlatego też:
Marcin narzekał:
- Not in my town (mówi samochód policyjny widząc, jak Mc'Queen przekracza prędkość)
Po polsku:
- No i na co ci to było?
Może mało szczęśliwe ( może bo nie oglądałam), ale wiernie zrobione też nie nie ma takiej wartości jak w oryginale.
Co do slangu- mnie też denerwuje, ale ponieważ dzieci nie posiadam, nie wiem czy tak przypadkiem nie mówią.