Niby
Lafcadio zagięty, bo Jarmush i inne wspaniałe amerykańskie filmy, niby wszystko się wyjaśniło, bo przecież nasi bracia zza atlantyku robią dużo więcej filmów niż Europejczycy i bardzo dobrych też. I niby wszystko prawda. Mam wrażenie, że intelekt zwyciężył i podał prawdo-podobieństwo, a prawda - bardziej wyczuwalna niż wyjaśnialna, pozostała w tyle.
Wydaje mi się, że
mawete'owi i
Lafcadiowi bardziej chodziło o ogólne uderzenie, które funduje nam kino zza wody.
Ogólne uderzenie. Ja wiem, że są filmy inne, lepsze, głębsze, też robione przez Amerykanów. Ale ten temat dotyczy raczej (i być może powinien być trochę przedefiniowany) produkcji wysokobudżetowych, nagłaśnianych, promowanych, bo te są oglądane przez najszersze rzesze. I cóż z tego, że
Romek Pawlak czy
krisu obejrzą sobie jakiś ambitny film znaleziony w lepszym kanale telewizyjnym czy kupionym na DVD, skoro nasi ziomkowie karmieni są w sposób bezlitosny i nachalny ogłupiającą zupą w której matrosi USA łamią kod Enigmy, a jeden uczciwy niemiec ocala więcej Żydów od wszystkich Polaków? I co z tego, że są lepsi, o niebo lepsi twórcy, skoro to pan Spielberg otrzymał nagrodę dla najlepszego reżysera? Tak, ten sam pan, który uznał, że ożywianie dinozaurów jest NIEETYCZNE (znajdźcie mi drugiego intelektualistę, który ukuje takie stwierdzenie) i stąd "przesłanie" "Parku Jurajskiego" i ten sam, który na końcu "Listy Shindlera" zamieścił napisy, że potomków Żydów ocalonych przez Shindlera jest 5000, a w Polsce obecnie żyje Żydów 1000 (bo osobiście ich poznał i policzył
).
Proponuję przedefiniować problem, bo że w Ameryce ludzie też myślą jest jasne jak słońce i że robią wspaniałe filmy też jest jasne (wczoraj obejrzałem "Miasto gniewu" - znakomity). Problem jest gdzie indziej - chyba tu, że superprodukcje mają miałkie scenariusze i banalne przesłania, bo, jak pisze
Romek, są obliczone na konkretny target. Ja widzę tu problem, bo współczesna myśl marketingowa w tym miejscu - moim zdaniem - poważnie chybia. Półanalfabetę można edukować podając mu kino o poziom wyższe od jego mocy obliczeniowych, a jeśli będzie to obraz atrakcyjny wizualnie, być może zmusi go do myślenia i wyzwoli jakieś wyższe uczucia i bardziej subtelne sprzęgi intelektualno-emocjonalne. Argument, że kino marne, ale fajerwerkowe "robi kasę" jest na pierwszy rzut oka zgrabny, ale ukrywa założenie, że jeśli coś robi kasę, to może być bylejakie, bo chodzi tylko o kasę. No nie. Chodzi też o człowieka, który jest z drugiej strony. Widza. Nie bardzo rozumiem, dlaczego można go ogłupiać, usypiać, hipnotyzować tylko dlatego, że dzięki temu ktoś zarobi. To chyba raczej nieuczciwe, prawda? I nie można mówić: "no, ale takie są właśnie oczekiwania konsumentów", bo to jest gówno-prawda. Człowiek ze sklejonymi oczami powie, że jego potrzebą jest macanie i żarcie. Człowiekowi, który nigdy nie używał oczu nie sprzedasz obrazu, dopóki tych oczu mu nie rozkleisz. I chciałbym, żeby twórcy, także "komercyjni" zajęli się cząstkowym rozklejaniem tych oczu, zamiast ludziom dotkniętym tą przypadłością sprzedawać sztuczne cycki do macania, bo te oczu nie wymagają.
A że robią filmy o USA i NY? Robią, bo są Amerykanami. I nas to może wkurzać (i wkurza), ale tak jest. Mają forsę i robią filmy o tym, co lubią i znają. Mój gamedec jest z Warsaw City. Gdybym był Amerykaninem, byłby z NYC.