I ja byłem na Avatarze. Szczerze mówiąc trochę się zawiodłem. Trzeba było iść do IMAXa ale takie z nas pierdoły, że nam bilety wykupili, więc oglądałem w Tarasach na "największym w Europie ekranie do cyfrowych projekcji 3D", co i tak nie wystarczyło.Owszem, uczucie głębi jest fajne ale nic nie wyłaziło na mnie z ekranu.
W ogóle te okulary do 3D powinny być doprowadzane do ładu po seansie, bo ja mimo że wycierałem je dość długo, to i tak patrzyłem jak przez brudna szybę. Nie wiem jaka ciemna siła pcha ludzi do dotykania paluchami szkieł ale powinno to być karane tak samo jak chrupanie popkornem. Duzy plus: rekalmy trwały pół godziny więc koleś siedzący obok mnie zdążył pochłonąć większość swojej kukurydzy i przez większość filmu miałęm z nim spokój.
Co do samego filmu - sympatyczny. Taka kreskówka na poważnie ale zrobiona z klasą i gigantycznym rozmachem, czyli tak jak powinna. Ale wiecie czego mi ostatnio w kinie s-f brakuje? Ciemności. Odkąd komputerem można wygenerować co się tylko chce filmy są coraz bardziej kolorowe i... jasne. Ja chcę, kurna klimatycznych ciemności!
Całe to 3D trochę przereklamowane i męczące wzrok (czułem jakbym musiał zrobić lekkiego zeza żeby widzieć poprawnie no i te cholerne uświnione okulary) ale przyznaję bez bicia, były momenty że cieszyłem się jak dzieciak, widząc latajace dookołoa krzaczory, muszki i inne robactwo. W ogóle to najfajniej z tego wszystkiego prezentowały się te kolorowe wyświetlaczo-projektoro-monitory. Zawsze wyłaziły z ekranu, to raz, a dwa że skoro były przezierne, to niczego nie zasłaniały i wszystko na nich widać od tyłu - strasznie wygodna rzecz dla operatorów kamer.
No i na koniec drobna uwaga: aktorkę grającą niebieskoskórą laskę (bo ona chyba grała, nie tylko podkładała głos?) dobrali idelanie. Dziewczyna ma kapitalna barwę głosu i moim zdaniem była niesamowicie seksowna (pomijając kolor skóry
).