Aidy - SuperNOWA chciała wydać 2 księgę w listopadzie / grudniu, ale chciała też wykupić promocję w Empiku, na półkach "Empik poleca". Z całością tomów. Niestety, firma ta zażądała trzykrotnie większej ceny niż zwykle, a to ze względu na okres świąteczny. Tego wydawnictwo nie zdzierżyło. Dlatego styczeń
. Pocieszające jest to, że przed świętami i tak jest kociokwik towarowy, a po nich gamedec będzie widoczny...
Styk, o, tak, boje są wielkie. Szczerze mówiąc
de facto rzadko można przeczytać coś w miarę "autorskiego". Niektórzy redaktorzy / redaktorki tak głęboko ingerują w tekst, że autor po prostu nie identyfikuje się z tym, co powstaje po tym procesie. Np. pamiętasz pierwsze spotkanie Torkila i Pauline? W "Granicy rzeczywistości"? W siedzibie Novatronics? Pierwotnie scenę tę opisałem tak, że Torkilowi Pauline się podoba, ale jest bardzo onieśmielony jej widokiem, ona zaś zachowuje się chłodno (wobec niego) i sceptycznie (wobec projektu). Maciek Parowski, który tekst redagował nie zgadzał się z takim opisem i zupełnie go zmienił: Pauline teraz patrzy płomiennym wzrokiem na Torkila, jakby chciała go rozebrać. Do dzisiaj mnie skręca, gdy to czytam. To nie jest po prostu moje. Byłem wtedy młodym i pokornym debiutantem, więc za bardzo nie dyskutowałem... Pamiętasz "Mrok"? Scenę, gdy Torkil i Steffi lądują pod prysznicem? Pierwotnie Torkil pomyślał: "adrenalina to najlepszy anestetyk", mając na myśli, że seks wyleczy oboje z bólu. Parowski zmienił na "adrenalina to najlepszy afrodyzjak" zmieniając sens wypowiedzi na taki, że oboje tak byli nabuzowani hormonem stresu, że się na siebie rzucili. W "Syndromie Adelheima" piloci mówili "fiu, fiu!", co zostało zmienione na "wow!", a tekst "ten to ma szczęście!" na "ten to ma farta!".
W "Sprzedawcach lokomotyw" pani redaktor wyrzuciła całą scenę, gdy Torkil dzwoni (tak, dzwoni z archaicznej budki) do Pauline, z podmiasta, w czasie gdy przebywał w siedzibie Shadow Zombies. Widząc to, sam wyrzuciłem wielki dialog fizyczno - filozoficzny między nim, Haroldem i Lamą (część przeniosłem do dialogu w "Zabaweczkach").
W "Błyskach" wszystko jest w miarę okej, choć brakuje mi trochę oddechu (który został wycięty przez panią redaktor), natomiast w "Sztormie" redkacja poszła na całość (bo trzeba było "ciąć", a to dlatego, że wciąż nie było wiadomo, czy wyjdzie jeden czy dwa tomy) no i wyrzuciła z 10 istotnych dla mnie fragmentów. Nieprzyjemność takich zdarzeń polega na tym, że dostałem tekst już po tych operacjach, w miarę spójny, już "zszyty" i wybudzony
. Naprawa takich zmian jest trudna, bo trzeba odszukać w oryginale wyrzucone fragmenty, z powrotem wskazać miejsce, gdzie powinny być, zaznaczyć to, poprosić, żeby zmiany uwzględniono, przekonać wydawcę, że pani redaktor nie miała racji (co jest arcytrudne, bo wydawca z reguły ma większe zaufanie do bezstronnego redaktora niż stronniczego autora), człowiek (autor) sam zaczyna się łamać: "a może ta pani ma rację? może to rzeczywiście marne akapity?" i robi się rozdarcie. Zanim zdecydowałem się na walkę, sam musiałem wygrać wewnętrzny spór. W końcu stwierdziłem, że jeśli mam odpowiadać za błędy w "Sztormie", to za własne, a nie za cudze
.
Przykładem mojego stylu jest opowiadanie "Infigen" zamieszczone w SFFiH. Tam jestem prawdziwy ja, bo redakcja w tym piśmie jest bardzo delikatna. Co ciekawe, Maciek Parowski nie chciał tego opowiadania w NF uważając, że jest nieistotną jednoaktówką. Ja sądziłem inaczej, nadal sądzę, że to jedno z moich najlepszych opowiadań, zresztą odzew czytelników SFFiH był podobny.
Ufff. Tak więc,
styku, jest problem z redakcją. Z jednej strony redaktorzy chcą pomóc, z drugiej w pewym momencie autor zyskuje większą od nich wrażliwość na tekst i musi zacząć bronić swojego punktu widzenia. Oczywiście ciągle zdarza mu się mylić i te momenty musi wyczuć i przyznać redaktorowi rację... Chyba największy problem jest z fragmentami rzewnymi, wzruzszającymi, patetycznymi, czyli tymi, gdzie są nagrodzmadzone uczucia. Redaktorzy boją się ich jak ognia, bo czasami trudno je odróżnić od "grafomanii", która w środowisku literatów jest synonimem kiczu. Dlatego na wszelki wypadek wsadzają tam paluchy i z opisu pełnego ognia czy tęsknoty powstaje przekaz niejako "dziennikarski". Oczywiście trochę przesadzam, ale trochę nie
.