Wróciwszy myślami do prelekcji z Pyrkonu pt. "Kształt rzeczywistości" i jej głównym wątku o matematycznej istocie rzeczywistośći, zadumałem się nad literackim ujęciem solipsyzmu wynikającego z owej matematyki...
Chodzi mi o nieortodoksyjny solipsyzm. Wychodząc z założenia, że każdy widzi świat nieco inaczej - po swojemu interpretując zmysłowe bodźce, można dojść do wniosku, że rzeczywistość istnieje wyłącznie w umyśle danego obserwatora. Każdy inny obserwator ma inną, swoją rzeczywistość.
Kojarzę jakieś podejścia do tego tematu w literaturze, ale żadnego, które zrobiłoby na mnie większe wrażenie.
Chodzi mi o opisanie wejścia w inny umysł i zobaczenia jak bardzo różni się świat widziany innymi oczami, od tego widzianego moimi. Mam tu na myśli kwestie całkiem podstawowe, np. postrzeganie kolorów, faktury powierzchni itp.
Mój kolor "zielony" w oku kogoś innego może być kolorem "różowym" i gdybyśmy zamienili się oczami (pozostając jednocześnie przy swojej indywidualnej interpretacji bodźców... - dostrzegam pewną mętność mojego wywodu, ale mam nadzieję, że docieram z przekazem
), to mielibyśmy niezły ubaw dostrzegając jak różnie widzimy rzeczywistość.
To samo oczywiście dotyczy wszystkich innych zmysłów. Czy też np. odczuć związanych z błędnikiem.
W przypadku Gamedeca prosi się żeby pobawić się w taką nieciągłość zmysłową pomiędzy różnymi postaciami wymieniającymi się pakami, czy też między wcieleniami wymieniającymi się zawartością pamięci.
W tym kontekście interesująco przedstawia się także koncept frinów jako swego rodzaju unifikatorów interpretacji bodźców - działających skrycie i stopniowo, ale nieubłaganie likwidujących indywidualną różnorodność i w ten sposób w ogóle umożliwiających komunikację totową. Być może także przygotowujących grunt pod komunikację z obcymi, którzy postrzegają świat całkiem do góry nogami.
Z pewnością można rozwinąć taki wątek w niezły kwasowy trip dobrze podlany teorią spisku.