Własna twórczość.

Wszystko inne nie związane z Gamedekiem.

Moderator: Ekipa Forum

Postprzez koVaal » 30 grudnia 2006, o 18:00

Ok. Ale uprzedzam - głupie niemożebnie(czy jak to się tam pisze) ;)
Moje pierwsze(lub drugie, zależnie jak patrzeć) opowiadanie, jakie kiedykolwiek napisałem. :D

W Cieniu Kurhanów

1.

Słońce powoli zachodziło rozświetlając swymi ostatnimi refleksami dachy domów osady
Bree. Był maj. Drzewa okryte były barwnym kwieciem, pastwiska pełne były krów i innej
domowej trzody, która poszczypywała leniwie świeżą trawę.
Na gościńcu prowadzącym z Shire do Bree było zupełnie pusto. Nic zresztą dziwnego. W nocy robiło się tu niebezpiecznie i to bynajmniej nie ze względu na zbójców. Ostatnimi czasy na świecie działy się naprawdę dziwne rzeczy. Bree nie było wyjątkiem. Pod koniec łońskiego roku do miasteczka zawitała grupa podróżnych z południa. Byli to osobnicy niscy, krępi, kosoocy, ani chybi orczy pomiot jakowyś stanowili. Rozprawiali o jakimś władcy, o poszukiwaniach i o wielkiej wojnie, która ma nadejść. O Oku gorejącym i wielkich armiach ciągnących z północy, południa i wschodu. Szykowały się jakoweś wydarzenia, coś zapewne dziwniejszego od sławetnego wyjazdu Bilba Bagginsa z Hobbitonu w Shire przed siedemdziesięcioma czterema laty, hobbita, którego stateczność znana była nawet tutaj. Wśród niziołków zamieszkałych w Bree istniało nawet przysłowie: „Spokojny jak Baggins”, które zostało po owej wyprawie przemianowane na: „Zmienny jak Baggins”. Tak więc zanosiło się na coś niezwykłego. I rzeczywiście. W marcu na niebie pojawiła się kometa, zjawisko nader rzadkie, a wzbudzające ogólny niepokój wśród ludzi i innych rozumnych stworzeń. Gdy w miesiąc później na drogach i bezdrożach wokół Bree poczęły się dziać rzeczy niepokojące, odpowiedzialnością za nie obarczono właśnie to ciało niebieskie. Otóż z dawien dawna Mogilne Kopce leżące na zachód od wsi były powodem ciągłego niepokoju. Starzy dziadowie opowiadali jak za dawnych czasów upiory zawarte w owych mogiłach wychodziły na świat i błąkały się po okolicy, tak, że trzeba było na noc ryglować zamki w drzwiach, a dla pewności wbić w próg nóż żelazny, jeszcze nie używany, dla ochrony przed złym. Nikt owych dziadowskich opowieści nie traktował poważnie, aż do chwili, gdy z kurhanów naprawdę zaczęło coś wyłazić. Miało to miejsce w połowie kwietnia. Niejaki Bill Paprotnik, miejscowy menel, będąc na wieczornej przechadzce po gościńcu, ujrzał przed sobą jakąś wysoką, zakapturzoną postać. Biła od niej groza i jakaś przerażająca moc. Mężczyzna, gdy tylko otrząsnął się z chwilowego szoku popędził co sił do miasteczka, po czym wszczął alarm jakby się cały świat palił. Cała sprawa dotarła do burmistrza, który nie dowierzając słowom nielubianego w okolicy i znanego ze skłonności do przepalanki Paprotnika, sam wybrał się nocną porą na trakt. Powrócił w bardzo szybkim tempie, po czym oficjalnie ogłosił, że z pobliskich Kopców rzeczywiście wydostały się Upiory Kurhanów, bestie uznawane wcześniej za jeno legendę i wytwór czyjejś chorej wyobraźni. Zawezwano tedy niezwłocznie miejscowego kaznodzieję, Lirena syna Gorena, który jak nikt wyznawał się na starych dziejach i sposobach na nieczyste siły. Staruszek pomyślał nieco, podrapał się po łbie, po czym rzekł, że rady nie ma, i że trzeba po Strażnika wołać. Co to Strażnicy, każdy we wsi wiedział, lecz nie lubiano ich, oj nie lubiano. Kaznodzieja począł następnie krzyczeć, że to gniew i pomsta Valarów, że to kara za grzechy, że trzeba się modlić o przebaczenie, jeśli już nie jest za późno. Byłby się tak dalej darł i przepowiadał rychły koniec świata, lecz pochwycono go, związano i wrzucono do loszku wytrzeźwień, pod pretekstem przedawkowania ziela fajkowego.
Ale po Strażnika postanowiono posłać. Zarządca osady kazał przybijać na rozstajach w promieniu kilkudziesięciu mil pergaminy głoszące o potrzebie, w jakiej znalazło się miasteczko Bree. Pomoc nadeszła całkiem niedługo…


2.

W krzewach rosnących wzdłuż gościńca coś zaszeleściło. Spłoszone nagłym poruszeniem ptaki, poderwały się z dzikim wizgiem i skrzekiem, odlatując na pewną odległość. Z krzaków wychynęła postać ludzka. Był to mężczyzna, lat około czterdziestu, o ciemnych włosach, błękitnych oczach i jasnej cerze. Odziany był w skórzaną kurtkę pikowaną, takież spodnie i wysokie, znoszone buty podróżnicze. Na głowie miał kaptur przypięty do długiego brązowego elfiego płaszcza. U pasa miał zawieszony miecz półtoraroczny w drewnianej pochwie, a w cholewie buta widoczna była rękojeść sztyletu. Człowiek rozejrzał się po gościńcu, jego wzrok zatrzymał się na chwilę na majaczących w zachodniej stronie kurhanach, po czym człek ten wylazł na trakt otrzepując się z listowia i drobnych gałązek.
Był to niejaki Valaradrim syn Elegila z Arnoru, Strażnik z powołania, Dunedain, potomek Numenorejskich ludzi. Jego odległy przodek służył pod Elendilem Smukłym i poległ w trakcie Wielkiej Bitwy z Sauronem, kończącej Drugą Erę Słoneczną, zostawiwszy młodocianego potomka, który zapragnął zostać wielkim wojownikiem, które to pragnienie towarzyszyło wszystkim potomkom bezimiennego wojownika, nie wyłączając Valaradrima, ostatniego z rodu. Zwiedziawszy się o problemie nękającym mieszkańców Bree, syn Elegila natychmiast wyruszył w podróż mając nadzieję okryć się sławą mężnego woja i zostać godnym członkiem rodu. Póki co był zwyczajnym Strażnikiem i teraz nadarzyła się szansa, by to zmienić. Mężczyzna poprawił odzienie, zakrył płaszczem sakiewkę, po czym ruszył szparkim krokiem ku osadzie Bree.
Gdy dotarł na miejsce była już noc. Na zachodzie majaczyły jeszcze ostatnie zorze, lecz i one po niedługim czasie zgasły. Niebo upstrzone było gwiazdami. Nad horyzontem widniał Earendil, a na środku nieboskłonu majaczyła konstelacja Wilwarin. Strażnik chciał uniknąć niepotrzebnych pytań jakie zwykł zadawać odźwierny przy bramie, więc wspiąwszy się na mur przedostał się niepostrzeżenie do środka. Postanowił udać się najpierw do gospody. Tutejsza karczma „Pod Rozbrykanym Kucykiem” cieszyła się wielką sławą od Shire, nieomal do Gór Mglistych. Można było w niej zjeść, wypić, pośpiewać, pohulać, posłuchać opowieści, lub po prostu iść na górę by zażyć trochę odpoczynku w miękkim łóżku. Stanąwszy przed gospodą Valaradrim posłuchał przez chwilę gwaru dochodzącego z wnętrza, po czym śmiało wszedł do środka. Już od progu w jego nozdrza uderzyła silna woń pieczonego prosiaka, piwa i sinej gorzałki. Na nowoprzybyłego nikt, oprócz niskiego, grubego i łysiejącego mężczyzny w fartuchu, nie zwrócił uwagi. Ów mężczyzna powolnym krokiem zbliżył się do podróżnika, zgiął w ukłonie, po czym odezwał się pełnym usłużności głosem:
- Dobry wieczór, wielmożny panie. Nazywam się Barliman Butterbur, dla przyjaciół Barli. Czymże mogę służyć waćpanu?
- Piwo proszę i coś do żarcia. – odpowiedział podróżny. – A, i jeszcze łóżko na noc.
- A dziewki waćpanu nie potrza? – spytał karczmarz, a jego oczy zabłysły.
- Nie. Zmęczonym.
- Rozumiem. Zatem proszę, rozgośćcie się, panie. Zaraz podam jadło.
Gospodarz oddalił się, by po chwili wrócić, dźwigając tacę ze słusznym kawałem wieprzowiny i sporym kuflem jasnego, pienistego piwa. Hobbickiego, jak szybko przekonał się Strażnik. Po skończeniu posiłku wędrowiec wyciągnął zza pazuchy farfurowy cybuch, następnie nabił przednim zielem – Dłużynowym Liściem, a potem rozsiadł się wygodnie, wyciągając nogi pod stołem i popalając fajkę. Jego wyczulony słuch wyłapał wiele nowin z szerokiego świata. Dowiedział się przeto, że pod Ereborem krasnoludowie zwiększyli produkcję broni i zbroi, zupełnie jakby szykowali się na wojnę, że z różnych stron świata, a szczególnie z południa i wschodu ciągną wielkie armie, po czym nagle znikają dochodząc do masywu Ered Lithui – Gór Popielnych, a także o widywanych na pustkowiach dziwnych drzewoludach przypominających legendarnych entów. Jeden mężczyzna, wyglądający na południowca, bełkotliwym głosem rozpowiadał o Wielkim Oku i Dziewięciu, co pojawili się znów na świecie, lecz sądząc po wyglądzie tego jegomościa i kilku pustych butelkach, które przed nim stały, był on w stanie specyficznym, w który wprowadził się dawkując w siebie spore ilości płynu, który mędrcy nazywali od niedawna etanolem, a reszta świata nazywała wódką. Przypuszczenia Valaradrima potwierdziła reakcja owego człeka na pytanie, jakie zostało mu zadane przez towarzysza, a dotyczące tożsamości Wielkiego Oka. Reakcją na to pytanie było głośne „ Grrwblyywrr” i osunięcie się południowca pod ławę, skąd natychmiast poczęło dochodzić głośne chrapanie. Dunedain chwilę jeszcze posiedział na ławie, cały czas pykając fajkę, a następnie podszedł do krzątającego się po izbie gospodarza.
- Nie wiecie może, panie Barliman, gdzie znajduje się ratusz miejski, albo inna siedziba władz? Dawno nie zaglądałem w te strony, to i zdążyłem zapomnieć. – spytał cicho.
- Ratusz? Hmm… ajj… Ratusz to będzie koło wzgórza Bree. Wyjdźcie na dwór, skręćcie w lewo, a potem to już prosto jak strzelił. Ale teraz już nie pora. Burmistrz urzęduje od świtu do zmierzchu, potem na ratusz nie lza. Jutro z ranka pójdziecie… Ale, ale… Jakąż wy sprawę macie, panie, do naszego zarządcy, oczywiście jeśli wolno spytać?
- W sprawie roboty idę. Co to niby potrzebujecie kogoś, kto by zbadał, co się na Kurhanach dzieje, że to wam upiory wadzą, czy jak?
- Aaa… Wy w tej sprawie… Dzięki wszechmocnym Valarom! Już myśleliśmy, że nikt się nad nami nie zlituje.
- Więc może wytłumaczycie mi, co się tak dokładnie wam dzieje?
- No… - strapił się Butterbur. – Ja wiem jeno tyle, iż na gościńcu, a ostatnimi czasy nawet w samej wsi, zaczęły się pojawiać upiory z Mogilnych Kopców. Nie wiemy czemu, ani jak, ale wszyscy są zaniepokojeni. Idźcie jutro do burmistrza. On wam to najlepiej wytłumaczy.
- Dzięki, gospodarzu. –odrzekł Valaradrim drapiąc się po głowie. – A tymczasem, pokażcie mi gdzie mam spać i powiedzcie ile wam jestem winien. Aha… I doliczcie jutrzejsze śniadanie. To ile?
- Hmm… hmmm… Ajajaj… Ta moja pamięć… Za mięso dziesięć, piwo po dwa, nocleg po pięć, a jutro na śniadanie będzie piwo, to znów dwa i gulasz, czyli osiem, no to razem będzie… Ajj… Dwadzieścia siedem srebrnych groszy.
- Drogo. Ale to nic. Naści dwadzieścia siedem srebrników i jeszcze dwa za informacje.
- Dzięki waćpanu. Bogi zapłaćcie zdrowiem waszmości.
- Drobiazg. Dobranoc, panie Butterbur.
- A dobranoc, dobranoc. Nob, zakało jedna, zaprowadź szanownego pana do jego pokoju.

3.

Burmistrz Grakham podniósł wzrok znad zaściełających stół papierów.
- Więc przybyliście nam pomóc, mości…
- Jestem Valaradrim syn Elegila. – odpowiedział Strażnik rozglądając się niepewnie po ratuszowej izbie, pełnej skrywanego przepychu.
- Mości Valaradrimie, twierdzicie, że jesteście w stanie załatwić sprawę, która nas gryzie?
- Owszem. Jestem, jak widzicie, Strażnikiem. Dzikie i wrogie siły mi nieobce.
- Dobrze. Więc pozostały nam tylko dwie sprawy. Pierwsza to, czy wiecie wszystko, co wam potrzebne, czy chcecie dodatkowych informacji?
- Wolałbym wiedzieć lepiej, z czym przyjdzie mi się zmierzyć…
- A więc słuchajcie. Jakiś czas temu na terenach otaczających Bree zaczęły pojawiać się dziwne postacie, jakby z mgły, czy oparu zbudowane. Najpierw myśleliśmy, że to wymysł, albo urojenie, gdyż o onych upiorach doniosło na początku tylko kilku obywateli. A właściwie tylko jeden. Miejscowy ochlaptus, William Paprotnik, zwany Billem. Nikt mu nie wierzył, lecz ja stwierdziłem, że gdyby istotnie było tak, jak ów człek twierdzi, to cała osada mogłaby znaleźć się w niebezpieczeństwie. Więc poszedłem nocną porą na gościniec. Z godzinę łaziłem, a tu nic. Miałem już wracać, gdy nagle przede mną wyrosła postać. Miała z siedem stóp wzrostu, opatulona czarnym płaszczem, a zwiewna, jakby z mgły była. Nie wstydząc się powiem, że taki strach mnie wziął, iż w te pędy do miasta zawróciłem i z biegu kazałem posłać po jednego starego człeka, znawcę historii. On mi doradził, że trzeba Strażnika wezwać, co niezwłocznie uczyniłem, sami przyznacie, że nie ma lepszego sposobu niż gońców słać i listy na rozstajach rozwieszać. Ale teraz sytuacja jeszcze się pogorszyła. Od dni kilku upiory, które okazały się być mieszkańcami Mogilnych Kopców, poczęły się pojawiać także na ulicach wsi. Szczęśliwie tylko w co drugą noc. Wczoraj ich nie było, więc pewnikiem dzisiaj przylezą. No, to wiecie już tyle, co i ja. A co robić to już wasza głowa, bo ani ja, ani rajcy, ani nikt inny z okolicy nie wie, jaki może być powód wyjścia zmór z Kurhanów. Żyjemy w ich cieniu. W cieniu Kurhanów
- Myślę – rzekł Valaradrim. – Że najlepiej będzie jak pójdę za dnia na Kopce i się rozejrzę, co i jak. Jak dobrze pójdzie przyjdę nazajutrz rano.
- A jak źle?
- To mnie więcej nie obaczycie.
- Aż tak źle?
- Aż tak.
- No… - zająknął się zarządca odgarniając siwe włosy z czoła. – A teraz druga kwestia. Co z waszą zapłatą?
- Nie chcę pieniędzy.
- Co? – aż krzyknął ze zdumienia burmistrz, a jego zielone oczy zabłysły na chwilę. – Bez pieniędzy? A takiego! Parę lat temu, gdy mieliśmy problemy z wilkami, przylazł tu taki jeden. Też nie chciał pieniędzy, a wiecie, co mi powiedział po skończonej robocie? Przylazł tu do mnie i: „ Przyjdę tu jeszcze jutro. Wy idźcie do domu, a co wyjdzie pierwsze by was przywitać – będzie moje”. Rozsierdził mnie, to jak nie zawołam drabów, co to porządku w mieście pilnują. „ Do wora go – mówię – I w bajorku utopić.” Potem wracam ja do domu, a tu wychodzi ze środka niejaki Udobert, miejscowy głupek, i co robi? Wita mnie. A za nim żona moja roznegliżowana i tłumaczy się, że on na ciastka przyszedł, a ja do niej: „ Precz. Do matki won, dziecka zabieraj, pókim dobry!” A tego chwosta Udoberta osobiście z miasta przegnałem nahajem po plecach. Więc nie gadajcie mi, że zapłaty nie chcecie, tylko gadajcie od razu, ile?
- Ale ja naprawdę ze szlachetnych pobudek… - zaczął się tłumaczyć syn Elegila.
- Powtarzam: Ile!?!
- No… Dobrze. Jeśli tak bardzo pragniecie mi zapłacić, to rzeknę: Dajcie mi tysiąc razy po tysiąc złotych monet Arnorskich.
- Co!?!!?! Ty….
- Spokojnie… Samiście chcieli. Więc jak będzie?
- Dam nie więcej niż sto!
- Dajcie pięć, bym na nowe odzienie miał, albo na co innego.
- Ale…
- Wolicie tysiąc po tysiąc?
- No niech wam będzie… - twarz burmistrza była nadal czerwona, lecz sięgnął do leżącej na komodzie szkatułki i odliczył pięć złotych dukatów. – Macie.
- Wielkie wam dzięki, burmistrzu. To idę. Jeśli los pozwoli spotkamy się jeszcze. Bywaj. – powiedział Strażnik, po czym wyszedł zamykając za sobą drzwi.



4.

Po wyjściu z ratusza Valaradrim skierował się brukowaną ulicą na główny plac miasteczka.
Po kilku minutach dotarł na miejsce. Kamieniczki otaczające rynek różniły się znacznie od tych w innych częściach osady. Tamte były zazwyczaj zniszczone, na ścianach widniały obelżywe napisy wykonywane, jak zapewniali niektórzy, przez hobbicką młodzież. Budynki okalające rynek były zadbane, wykonane nowoczesną techniką szachulcową i pobielane. To właśnie tutaj znajdowały się warsztaty rzemieślnicze; nad wejściami widniały wywieszki informujące o świadczonych usługach. Tu krawcowe nożyce, tam młot i kowadło, ówdzie but stary, gdzie indziej zamek i skrzyneczka… Jednak najbardziej rzucało się w oczy targowisko na środku placu. Za niewielką cenę można tam było kupić, co dusza zapragnie i jeszcze trochę, co przekupnie siłą wetkną. Bree, choć było jeno małym miasteczkiem, wioską prawie, leżało nieopodal trasy handlowej północ – południe, więc było tęgo zaopatrywane i odwiedzanie przez wszelakiej maści kupców z różnych stron świata. Na samym środku wielgachna baba żur waży, maści szperką czujną i przechodniów zachęca, coby jej specjału skosztowali. Strażnik, zachęcony cudną wonią zupy, podszedł bliżej i wręczył przekupce monetę srebrną, a zaś wręczyła mu ona wielką misę pełną aromatycznego żuru. Mężczyzna zjadł go w mig. Wielce był mu on smaczny, więc zamówił bez wahania drugą misę i drugą monetę oddał. Po skończeniu posiłku począł się rozglądać za innymi atrakcjami. Jego wzrok przykuła wielka, trzypiętrowa kamienica, suto rzeźbiona, o wielkiej frontowej bramie, nad którą widniał napis wymalowany złotymi literami: „ Angvarrdi i Syn. Usługi bankierskie i pożyczkowe”.
Nie wiedząc do końca, o co chodzi, Valaradrim postanowił zaczepić kogoś i popytać o ów budynek.
- Przepraszam – ozwał się do jejmości rozlewającej żur. – Nie wie jejmość, co to za cudaczna budowla, o ta wielka?
- A co mom nie wiedzieć? Wim. To, aby w dwa roki temu się tu, do nas, krasnolud, wiecie – chobołd, jak u nas na wsi mówią – sprowadził. Z synem. I oni wyspekulowali se u nas bank założyć. Myśmy z początku nie wiedzieli, co i jak, aleć oni szybko wytłumaczyli. To jest ich siedziba.
- Ale na czym ów bank polega?
- No wpłacacie, no powiedzmy pięć srebrników, a po roku mocie siedym. A jak wam grosza brakuje, to możecie u nich ten… „krydyt” wziąć. Znaczy, pożyczacie pięć srebrników i mocie oddać do miesiąca czasu, ale oddajecie nie pięć, a siedym. Rozumiecie?
- Nie bardzo.
- Ja tylko tyle wim. Oni mówili jeszcze o innych rzeczach, aleć ja wiejska dziołcha, ciemna, nie mnie wiedzieć co oni znowu wymyślą. Wiadomo – krasnoludy, chobołdy… Nigdy nie wiadomo co im do łba strzeli. Oni inni, my inni. A jeszcze te elfy, czy jak oni mówią elfowie… Taki jeden o tam stoi. – wskazała palcem na nieodległy stragan, gdzie wysoki, ciemnowłosy elf handlował ziołami. – Oni jeszcze inni. Mówią, że jak oni na świecie byli, to jeszcze ani słonka, ani księżyca nie było, aleć to pewnie bujda. Elfowie… My mówim „spiczastouchy” i tyle. Mówią też ludzie, że…
- Dzięki wam, białogłowo – przerwał Strażnik. – Ale nie mam już więcej czasu, rozumiecie. Niech Valarowie strzegą.
- A nawzajem, nawzajem.
Strażnik, kręcąc głową nad ludzką głupotą i przesądami, podszedł do kramu owego, wspomnianego wcześniej elfa – zielarza.
- Witaj, panie. – powiedział w płynnym sindarińskim. – Ma pan może na stanie roślinę Athelas, królewski liść?
- A mam, mam. – odparł elf, wyraźnie ucieszony z powodu znajomości przez obcego jego ojczystego języka. – Przedni liść. Zebrany spod Amon Sul, Wichrowego Czuba. Tam rośnie ich najwięcej.
- Po ile?
- Jak dla pana… Po monecie złotej za sztukę.
- Tak tanio? To znaczy drogo, ale jak na tak przydatne ziele…
- Do Wichrowego niedaleko, a moi ziomkowie w Imladris mają tego dużo.
Strażnik wziął pięć, płacąc monetami danymi mu przez burmistrza. Pożegnał zielarza dobrym słowem i ruszył między stoiskami rozglądając się ciekawie. Po chwili zaczepił go stary, brodaty krasnolud kupczący bronią. Dunedain obejrzał broń, każdą z osobna, a było co podziwiać. Mithrilowe Topory, zdobione ithildinem, tak, że świeciły w nocy, miecze krótkie, długie, bastardy i oburęczne, włócznie srebrne i żelazne, sztylety i noże w rogowej oprawie, dagi, szable, nawet słynne młoty krasnoludzkie, którymi można było kruszyć najtwardsze kamienie. Jednak ceny tych cacek były bardzo wysokie i Strażnik nie mógł sobie na żadne z nich pozwolić. Zaś powędrował na podwyższenie, gdzie zebrał się spory tłumek ludzi i nieludzi by posłuchać stojącego na beczce starego kaznodziei. Dziadek wyglądał jakby spędził sporo czasu w ciemnicy. Był brudny, włosy miał w nieładzie, a skóra jego miała bardzo niezdrowy odcień.
- To gniew Valarów! – krzyknął. – Zgrzeszyliśmy, bracia i siostry. To kara za naszą pychę, za obnoszenie się z dostatkiem. Burmistrz chodzi jak paw, w jedwabiach barwnych i w safianach. Kupcy i rzemieślnicy bogaci są, ale żeby o datku na biednych i ubogich pomyśleć, to nie. Ja też nie jestem bez winy. Tak, bracia i siostry, ja też jestem grzesznikiem!
- No pewnie! – krzyknął ktoś z tłumu. – Wszyscy pamiętają, Liren, jak cię drabi z małoletnią córką mistrza cechu grabarzy w beczce przypapali. A jakżeś po pijaku bluźnił, to co?
- Tak. Macie rację! – wrzasnął znowu kaznodzieja. – Jestem stary grzesznik. Grzesznik jak my wszyscy. Upiory zostały nam zesłane na karę i przestrogę. Wkrótce wydarzą się straszliwe rzeczy. Widziałem Oko na wschodzie. Czerwone Oko otoczone ogniem. Jeśli się nie nawrócimy, to Valarowie ześlą na nas jeszcze większe kary. Zaprawdę powiadam wam: Jest źle, a będzie jeszcze gorzej, jeśli się nie nawrócimy. Oddajcie mi zatem swe kosztowności, bym mógł złożyć ofiarę przebłagalną i wyleczyć nas z tej plagi, jaką jest pojawienie się widm.
- Co?!? – ozwały się niezadowolone okrzyki. – Pieniędzy chce?!? A niech się w rzyć pocałuje, dziad jeden, pomyleniec.
W powietrzu świsnęły zgniłe jaja i pomidory. Część z nich trafiła starca, który zachwiał się, lecz nie spadł z beczki. Valaradrim pomyślał, że niebezpiecznie się tu jeszcze kręcić. Oddalił się więc i wtopił w tłum wychodzący z rynku, ku głównej bramie. Z daleka doszły go jeszcze krzyki starca:
- Pomiarkujecie sobie! Ale wtedy będzie już za późno. Nadejdzie wielka wojna… Ale którzby mnie tam słuchał…
Krzyki umilkły. Kaznodzieja skończył mowę, lub co bardziej prawdopodobne stracił przytomność, gdyż tłum wybuchł nagle głośnym śmiechem. Valaradrim stwierdził, że chyba należy już ruszać na Mogilne Kopce. Wpadł jeszcze do zajazdu „Pod Rozbrykanym Kucykiem” po swoje rzeczy i ruszył przez bramę. Ruszył ku swojemu przeznaczeniu.

5.

Pierwszy z Kurhanów był niewielki, wysoki na góra dwadzieścia stóp, lecz następne były dużo, dużo większe. Valaradrim westchnął, po czym szybko wdrapał się na szczyt kopca. Rozpościerał się stąd piękny widok na skąpaną w słońcu osadę Bree. Strażnik rozglądnął się dookoła, a następnie postanowił zejść na dół i poszukać ewentualnych śladów działalności upiorów – wypalonej trawy, plam ektoplazmy… Takich rzeczy. Po kilkuminutowych poszukiwaniach natrafił na nie. Śladów było podejrzanie wiele. Mężczyzna otarł pot z czoła i usiadł na ziemi oparłszy plecy o wielki pionowy monolit, wyciągnął fajkę i począł ją kurzyć delektując się smakiem tytoniu. Obok siebie położył swój miecz, który uprzednio wyjął z pochwy. Była to wspaniała broń. Długa na trzy i pół stopy, szeroka na cztery cale, wykonana staroelficką techniką ze stopu żelaza i mithrilu, zaklęty przez elfich magów. Rękojeść miecza obwinięta była skórą smoka, a na ażurowanej klindze wyryty był napis runiczny głoszący: „Eldsvene Dinlargell, Gilean Muirinne”, co w tajnym języku Gwaith – i – Mirdain znaczyło: „Elfi Mściciel, Gwiazda Morska”.
Powietrze było parne, a wokoło panował taki żar, iż Valaradrim po niedługim czasie zapadł najpierw w drzemkę, a następnie w ciężki sen. Obudził go dotkliwy chłód. Słońce skryło się już za horyzont; zapadał zmierzch. Strażnik wstał. Plecy bolały niemiłosiernie od długotrwałego opierania się o kamień.
„Nie bez racji nazywają ten głaz Skałą Uśpienia.” – pomyślał.
Valaradrim odpasał manierkę, łyknął trochę siwuchy, zaś podniósł z ziemi miecz i zaczął wdrapywać się na najwyższy z Mogilnych Kopców. Gdy już dotarł na szczyt, przyczaił się za sporym ociosanym głazem i zaczął się bacznie rozglądać.
Szybko się ściemniało. Na nieboskłonie zaczęły pojawiać się gwiazdy. Dunedain musiał coraz bardziej wytężać wzrok, by móc cokolwiek dojrzeć w zapadającym mroku. Na szczęście miesiąc był na widku, toteż noc nie była całkiem czarna. Oczy ludzi Zachodu szybko przyzwyczajają się do ciemności, lecz w mroku spowijającym Kurhany było coś dziwnego. Jakaś siła przytępiająca zmysły, dusząca wolę. Lecz nie tak łatwo zgnieść umysł Strażnika, o nie! Syn Elegila zmówił pośpieszną modlitwę do wszystkich Valarów, a złowroga moc jakby zelżała. Nagle zobaczył coś w mroku. Nie, nie zobaczył. Poczuł. Całym sobą. Oczami umysłu czuł, że w kopcu pod nim coś zawrzało. Tylko w nim jednym. Całą okolicę w jednej chwili zasnuła mgła tak gęsta, że nie widać było nic na nawet dziesięć kroków. Strażnik jednak swym umysłem dojrzał wiele jakby ludzkich sylwetek święcących trupim blaskiem, które powoli wypełzały z kurhanu, przenikając jak widma przez jego ściany. Bo to w istocie były widma. Upiory Kurhanów, Mogilniki, Zjawy Mogił.
Niewiele myśląc Valaradrim zsunął się z kopca i z mieczem w dłoni rzucił się na widma z krzykiem: „Elendil, Elendil, za Elendila”. Pod ciosami zaklętego ostrza zjawy rozwiewały się w opar i znikały w ścianie kurhanu. Cięcie, pchnięcie, parada, przerzut broni do lewej ręki, znowu do prawej, finta, znów cięcie, imbroccato, palestra. Jednak upiorów nie ubywało, a wręcz było ich coraz więcej. Piruet, patinado, riposta… Wreszcie zjawy poczęły ustępować, uciekać do wnętrza kopca. Mgła powoli rozwiewała się. Strażnikiem dopiero teraz owładnęła adrenalina. Nogi pod nim się ugięły, tak, że musiał podeprzeć się na mieczu, by nie upaść. Po chwili adrenalina poczęła ustępować, teraz przyszła pora na zmęczenie. Lecz nie był to jeszcze koniec. Nagle do jego uszu doszedł dźwięk, jakby odległy grzmot, a potem… To było niesamowite! W ścianie kurhanu utworzyła się dziura, z której buchnął potworny odór śmierci i porażająca moc. Jakaś siła odepchnęła go, tak, że przeleciał kilka stóp w powietrzu, po czym rąbnął głową o kamień. Zobaczył tylko rozmazującą postać nachylającą się nad nim i… Stracił przytomność.

6.

Ciemność. Mrok. Cały świat w mroku…
„Cały świat? Czy tylko ja?”
Kurhan na sto stóp wysoki, a jednak sięga gwiazd.
„Co?”
Strażnik biegnie długim, niekończącym się korytarzem. Na jego ścianach widnieją wizerunki postaci. Znajomych postaci. Barliman Butterbur, Nob, burmistrz Grakham, kaznodzieja… Dalej widać jego matkę i ojca, brata Maiaradrima… Jeszcze dalej są Dunadan Aragorn, Szary Pielgrzym, Elrond…
„Skąd oni tu?”
Korytarz rozmazuje się i znika. Na jego miejscu pojawia się wysoka, zakapturzona postać. Rośnie, rośnie, na dziesięć stóp, na dwadzieścia, na pięćdziesiąt… Już jest większa niż sam kurhan, już dotyka głową gwiazd… Rozdziela się. Na dziewięć jednakowych postaci, a nad nimi niebo się rozstępuje i ukazuje się TO! Wielkie ślepie w czerwieni i złocie, okolone ogniem. Nagle wszystko to znika. Jakaś moc pociąga mężczyznę za sobą. Jakaś postać ciągnie go po ziemi, lecz nic nie słychać. Żadnych dźwięków. Nagle słuch wraca. Obraz się zmienia. Oto dwa wilki. Na ich czołach prastare imiona: „Gerri” i „Freki”. Oba wyją do księżyca. Oba rosną coraz bardziej. Rozwierają uzębione paszczęki by go pożreć. By zniszczyć latarnię nocy. Głos, głos w jego głowie. Świszczący i pełen zimna.
„To nie jest wytwór twojego umysłu. Tak może być. Tak będzie, ale nie teraz. Tak będzie, jeśli za lat trzy niziołek zawiedzie. Jeśli TO wpadnie w ręce JEGO.”
„Nie. Nieprawda! To tylko sen. Koszmar!”
„Tak. To jest sen. Lecz sen proroczy. Tak będzie, jeśli wszyscy zawiodą. Ty niebawem do nas dołączysz, a potem my dołączymy do NIEGO. Lecz to odległa przyszłość. Niepewna. Skrywają ją cienie przyszłości.”
„Nie pozwolę na to! Zbiorę moich pobratymców i…”
„Ty już nigdy nie ujrzysz światła dziennego. Nie, nie zginiesz w pełnym tego słowa znaczeniu, ale ulegniesz przekształceniu. Staniesz się jednym z nas. Moim poddanym. Częścią mnie!”
Valaradrim widzi jak ciemna postać wciąga go we wnętrze kurhanu. Ściana ziemi zamyka się za nim z głuchym łoskotem. Dunedain leży na ziemi, a kilka kroków od niego czai się śmierć. Wysoka postać śmieje się przenikliwie i znika w mroku. Obraz znowu się zmienia. Przed mężczyzną otwierają się wielkie wrota i staje on nagle na szczycie jakiejś wieży. Wysokiej i czarnej. Pod nim, w dole widać wielką armię. Pełno w niej orków, ale są także i ludzie, głównie dunlendingowie. Na południowym zachodzie zbiera się wielki cień. Nad posępnymi, czarnymi szczytami Gór Popielnych kotłują się wyziewy Orodruiny, Góry Przeklętej. W powietrzu przemykają jakieś cienie na skrzydłach. Dziewięć cieni. To Nazgule. Mężczyzna chce krzyczeć, lecz nie ma ust. Nagle jeden z Upiorów Pierścienia dostrzega go. Zaczyna podlatywać. Bliżej i bliżej… Dosiada wielkiej, skrzydlatej bestii o odrażającym cielsku i jeszcze potworniejszym, zębatym łbie. Sam jest czarny, odziany w długą szatę, pod którą połyskuje czarna zbroja. Na głowie ma ni to hełm, ni to koronę, a pod nią…
„Na Valarów!”
… Nie ma twarzy. Są tylko dwa czerwone ślepia. Demon zbliża się, po czym nagle znika. Przed Valaradrimem stoi teraz ON. Sauron, Wielki Nieprzyjaciel. W swej dawnej postaci. Ubrany w czarny pancerz z kolcami, z emblematem Czerwonego Oka na piersi. W dłoni dzierży…
„Nie. To niemożliwe.”
… Maczugę Grond. Młot Podziemi. Nieprzyjaciel wybucha zimnym, nieludzkim, wyrachowanym śmiechem, po czym zamierza się maczugą na stojącego człowieka, który przy nim wygląda niczym małe dziecko skulone ze strachu. Padł cios. Potężny wstrząs zdaje się kruszyć skały, przewiercać umysły i powoli niszczyć świat. Strażnik upada na ziemię. Widzi teraz swoje ciało, leżące na skalistej równinie, rozczłonkowane… Głowa na północy, ramiona na zachodzie i wschodzie, nogi na południu. A pośrodku tego ON. Sauron trzymający dumnie martwy korpus wojownika. Nagle staje się oślepiająca jasność, a po niej zapada nieprzenikniony, wieczny mrok.

7.

Gdy się obudził zrazu pomyślał, że oślepł, gdyż wokół było całkiem ciemno. Ta myśl go przeraziła. Zaczął nerwowo macać dłońmi wokół siebie i wreszcie natknął się na ścianę. Była zimna. Po chwili jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności na tyle, że mógł dostrzec kontury długiego korytarza. Domyślił się, iż jest we wnętrzu kurhanu. Myśl, że jednak widzi napawała go otuchą. Pomyślał, że pewnie każdy zamknięty w kurhanie ma na początku takie, a nie inne wrażenie. Nagle usłyszał jakiś szelest. Za sobą. Odwrócił się szybko i stanął twarz w twarz, jeśli można użyć tego słowa, z upiorem. Ten był inny niż pozostałe. Wielki, opatulony czarnym płaszczem, z kapturem nasuniętym na twarz, tak, że było widać jeno dwie zielone iskierki oczu. Widmo stało na kościstych nogach obutych w żelazne, przerdzewiałe buty. W dłoni trzymało świecący nikłym światłem, ząbkowany miecz.
- Ulairi? Nazgul? – szepnął Strażnik.
Zjawa zaśmiała się przeraźliwym, dudniącym rechotem, po czym ozwała się głosem przypominającym świst wiatru w górach:
- Ulairi? Ja? Nie… Nie jestem jednym z Dziewięciu. Jestem czymś starszym. Teraz jestem Upiorem Kurhanu, choć kiedyś byłem kimś innym.
- Jesteś Upiorem Kurhanu?
- Masz łajno w uszach? Przecież mówię: Jam ISTHEVTHI – Nocny Włodarz, lub Włodarka,jak mówią niektórzy, Wicht, Cień.
- Ale po coś mnie tu zaciągnął?
- To ty pierwszy tu przylazłeś! – ryknął upiór. – Zakłóciłeś mój spokój i spokój moich poddanych.
- Poddanych? Mówisz o tych…
- Właśnie o nich. Teraz są widmami. Są mymi sługami, tak, jak byli nimi w przeszłym życiu. A ty ich zaatakowałeś. Umarli drugi raz. Przestali istnieć.
- Ale…
- Cisza! Czemu zakłóciłeś nasz spokój?
- Bo wy zakłócaliście spokój ludziom. Ludziom z Bree.
- A… O to chodzi… Teren, na którym znajduje się ta wiocha, a także inne okoliczne mieściny z dawien dawna należał do nas. Wy, ludzie, pobudowaliście się tutaj dużo później. Pobudowaliście się w cieniu kurhanów.
- „Wy, ludzie?” A ty kim jesteś, jak nie człowiekiem?
- Ja nie jestem człowiekiem. Byłem nim, dawno temu…
- Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie. Dlaczego mnie tu sprowadziłeś?
- Ludzie są dziś bezczelni, jak widzę. – widmo znowu zaniosło się śmiechem. - Wyświadczyłem ci łaskę. Chciałem dowiedzieć się kilku rzeczy, inaczej już leżałbyś pogrążony w śnie śmierci. Dołączyłbyś do moich sług. Tu leżą kości takich jak ty, którzy naruszali spokój Mogilnych Kopców.
- Tak ci zależy na tym spokoju?
- Nie jesteś jednym z nas. Nie wiesz na czym nam zależy. Gdyby nie moja żądza wiedzy już byś wiedział. Byłbyś jednym z nas.
- Więc na co czekasz?
- Ha! I tak zginiesz, prędzej lub później. Ale miałem inny powód by zachować cię przy życiu.
- Jaki?
- Nudno tak siedzieć całymi tysiącleciami w takiej zatęchłej norze. Powalczmy. Na miecze.
W sumie taki był cel wysyłania mych sług na włości Bree. Wiedziałem, że wieśniaki sprowadzą jakiegoś wojownika, który uda się do nas z „wizytą”. He, He… A ja wreszcie zażyję upragnionej rozrywki. Walcz ze mną. Jeśli wygrasz, będziesz mógł zabrać tyle kosztowności z mego kurhanu, ile uniesiesz, jeśli przegrasz – dołączysz do nas, a moi poddani przestaną się uprzykrzać mieszkańcom Bree. To jak? Stoi?
- Stoi. – bez namysłu odpowiedział Valaradrim.
Upiór zaatakował bez ostrzeżenia. Strażnikowi udało się jednak uchylić. W ostatniej chwili. Czarne ostrze przecięło próżnię. Mężczyzna natychmiast wyprowadził cięcie ukośne, które zostało natychmiast sparowane. Teraz Wicht miał przewagę. Zmarkował cięcie od dołu, które po sekundzie zmienił w szybkie pchnięcie królewskie. Dunedain szybko, z całej siły uderzył z boku w nadlatujące ostrze wytrącając je z toru, po czym sam odbił się od ściany i skoczył na widmo, wyciągając przed siebie rękę dzierżącą miecz. Był to głupi pomysł. Włodarz niedbałym ruchem ręki wytrącił mu miecz, a drugą trzasnął go z taką siłą, że mężczyzna z impetem uderzył o ziemię.
- Wstawaj i podnieś miecz. – zasyczał ISTHEVTHI. – Nie chciałbym tak szybko kończyć zabawy.
Valaradrim z trudem wstał, jęknął, po czym schylił się po miecz. Sam nie wiedział po co to robi. Władca Kurhanu był niesamowicie szybki i silny. Bawił się z nim jak z dzieckiem. Lecz syn Elegila nie podda się bez walki. Rzucił się na upiora, wykonując w ostatniej chwili zwód, a potem zaczął szybko wirować, usiłując zadać cios z piruetu. Nie zdążył nawet pomyśleć, gdy jakaś potworna siła rzuciła nim o ścianę.
- Zaczynasz mnie już nudzić, człowieku. – usłyszał głos. – Zabiję cię, chyba, że chcesz jeszcze walczyć.
W umyśle Dunedaina starły się dwie siły. Jedna chciała, by się to skończyło, druga pragnęła zginąć w walce. Po chwili ta druga zaczęła zwyciężać.
- Kończ. Wstydu oszczędź.
- To nie wstyd, a zaszczyt pojedynkować się ze mną, ale jeśli chcesz…
Potężny błysk niemal oślepił leżącego mężczyznę, lecz nie trwał on długo. Potem nastąpił silny wstrząs, a potem nastała ciemność.

Epilog?

Słońce wstawało nad Śródziemiem. Rozpoczął się nowy dzień. Lecz mężny Strażnik już go nie ujrzał. Valaradrim syn Elegila z Arnoru poległ. Zabrała go ciemność. Dołączył do Upiorów Kurhanów, by do końca świata wieść niby żywot umęczonego widma, cienia dawnego człowieka. Nocny Włodarz dotrzymał danej mu obietnicy. Widma nigdy więcej się już nie pojawiły ani w Bree, ani na jego włościach, jedynie w mgliste noce można było usłyszeć ich potępieńcze wycie dochodzące ze strony Mogilnych Kopców. Ciało Dunedaina znalazł Nob, niziołek na usługach Butterbura. Leżało w chaszczach, nieopodal głównej bramy do miasteczka. Strażnikowi wystawiono huczny pogrzeb, jako wybawcy Bree, lecz jego imię nie zagościło na kartach historii, tak jak tego pragnął. Burmistrz Grakham przeszukał ubranie zmarłego, lecz ku swojemu zmartwieniu nie znalazł danych Strażnikowi pieniędzy. Cech stolarski ufundował piękną trumnę, okutą srebrem, wykonaną z najlepszego drewna dębowego. Na grobie zmarłego posadzono orchidee, a jakiś nieznany nikomu, zakapturzony podróżnik zasadził cichcem rohańskie kwiaty simbelmyne – niezapominki. Na pięknym, granitowym nagrobku wyryte zostały słowa: „Tu spoczął mężny Valaradrim syn Elegila, Strażnik, człek z rodu Dunedainów. Ocalił miasto Bree przed hordą Upiorów z Mogilnych Kopców. Niech każdy wie, że ów mężny woj, pośmiertnie odznaczony zostaje orderem Bohatera Bree i przyznaje się mu pośmiertny tytuł szlachecki. Nie wiemy jak zginął, lecz zapewne w walce. Tak, poległ w walce z Królem Kurhanów, którego prawdziwego miana nie wymawiamy. Nie wiemy też kiedy się narodził, lecz zginął dwudziestego drugiego maja roku trzy tysiące piętnastego. Zginął walcząc. Zginął w Cieniu Kurhanów”.


Na tym kończy się historia mężnego wojownika, który miał jedno pragnienie: Przejść na stałe do historii. I częściowo mu się to udało. Jednakże jest to tylko baśń, którą stworzyli mieszkańcy Bree. Baśń o przeznaczeniu i pragnieniach. O ideałach, które przyświecają każdemu z nas. Baśń, którą teraz jedynie nieliczni pamiętają, a jeśli nawet, to i tak nie całą. Gdyż cała baśń jest mitem, tak, jak Śródziemie jest mitem. Miejscem, gdzie krzyżują się pragnienia i wartości, o których wszyscy powinniśmy pamiętać.
Would you love a monsterman? Would you understand a beauty of the BEAST?
Avatar użytkownika
koVaal
 
Posty: 262
Dołączył(a): 22 października 2006, o 08:15
Lokalizacja: Kraków

Postprzez Lu » 2 stycznia 2007, o 00:36

krisu napisał(a):A potrafiłbyś to napisać po polsku? Tak w ramach ćwiczeń. Bo śmiem przypuszczać, że swoje braki w gramatyce i interpunkcji ukrywasz pod maską pseudostaropolszczyzny.


Nie sądzę aby koVaal miał jakieś braki w gramatyce lub interpunkcji, a w swoim tekście udowadnia bogactwo słownictwa jakim się posługuje.

Podoba się, czy nie - rzecz indywidualna. Twoj zarzut jest chybiony i krzywdzący. Zalecam przemyślenie treści posta przed kliknięciem przycisku "wyślij" .
Zasadę zachowania energii traktuję bardzo poważnie, jako zasadę zachowania energii na później.
Avatar użytkownika
Lu
 
Posty: 533
Dołączył(a): 23 września 2006, o 09:42

Postprzez koVaal » 2 stycznia 2007, o 12:44

Lu napisał(a):Nie sądzę aby koVaal miał jakieś braki w gramatyce lub interpunkcji, a w swoim tekście udowadnia bogactwo słownictwa jakim się posługuje.
Dzięki :)
Would you love a monsterman? Would you understand a beauty of the BEAST?
Avatar użytkownika
koVaal
 
Posty: 262
Dołączył(a): 22 października 2006, o 08:15
Lokalizacja: Kraków

Postprzez Agnieszka » 8 stycznia 2007, o 18:50

koVaal'u: Twój fanfic w Świecie WP nie jest głupi niemożebnie :)
Nie będę wchodzić w szczegóły bo miejsca by nie starczyło i Haven mógłby mieć kłopoty ;)

Ogólnie:

Powtarzam to, co powiedziałam wcześniej - plastyczne :) Widać to, co się czyta. To sztuka. Ja bym tak nie potrafiła.
Trochę przeszkadzają mi przydługie i długie zdania - przyzwyczajona jestem do krótszych, długie staram się dzielić na dwa lub trzy. Ale to kwestia stylu.

Masz ciekawe pomysły i wyobraźnię (to oczywiste ale napisałam :D )

Cytat:

" (...) Nagle zobaczył coś w mroku. Nie, nie zobaczył. Poczuł. Całym sobą. Oczami umysłu czuł, że w kopcu pod nim coś zawrzało (...)"


Brrr....
(dlaczego nie ma emotka "boi się"?)
Agnieszka
 
Posty: 1542
Dołączył(a): 12 grudnia 2006, o 06:50

Postprzez koVaal » 8 stycznia 2007, o 19:48

Dzięki. :D :D Dostałem motywację, by pisać dalej i cały czas poprawiać swój styl. :)
Would you love a monsterman? Would you understand a beauty of the BEAST?
Avatar użytkownika
koVaal
 
Posty: 262
Dołączył(a): 22 października 2006, o 08:15
Lokalizacja: Kraków

Postprzez Agnieszka » 17 stycznia 2007, o 13:59

Wena przyszła do Ciebie koVaal'u? To świetnie!

W wolnej chwili zamieść w tym temacie coś swojego.
Może być stare albo nowe :)
Agnieszka
 
Posty: 1542
Dołączył(a): 12 grudnia 2006, o 06:50

Postprzez Lafcadio » 21 listopada 2007, o 21:23

To nie jest opowiadanie, ale jest to jakaś tfurczość, w zasadzie to moja jest koncepcja i dodanie napisów do kadru z filmu. Enjoy ;)
One individual always has the answers to our problems
One individual is always there when called upon
No mortal can deter this individual
Lafcadio, This Person Is You!

"włączyłem tlen tylko po to, aby powiedzieć, że niezłe z ciebie ciacho" - Haven
Avatar użytkownika
Lafcadio
Webmaster
 
Posty: 977
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:54
Lokalizacja: z Gamedec Zone

Postprzez MARTIN ANN DRIMM » 22 listopada 2007, o 10:28

Dżiiiz. Straszne. To miało być straszne? Jeśli tak, to jest.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Avatar użytkownika
MARTIN ANN DRIMM
Szef
 
Posty: 2718
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:03
Lokalizacja: z Chotomowa

Postprzez Lafcadio » 22 listopada 2007, o 12:02

Właściwie to raczej śmieszne. Zainspirowało mnie do tego te ciągłe gadanie, że dodatkowa głowa w miejscu języka Obcego to sportretowanie kobiecych strachów przed penetracją, a pazury i szpony - męskich strachów przed katastracją. A nikt jakoś nie dodaje, że Obcy jest jedynym filmem, w którym seks oralny zapładnia, a ciąża jest śmiertelna. Dziwne, prawda? A że seks oralny nie zapładnia to zrobiłem taki rysunek. Można go stosować, licencja GNU ;], zwłaszcza na forach gdzie nastolatki pytają czy seks oralny zapładnia.
Większość osób stwierdziłą, że to jest śmieszne (w zasadzie takie jest zamierzenie). Jedna osoba zapytała czy może puścić dalej (zalecane, więc się zgodziłem), Haven powiedział "Chryste", Marcin stwierdził, że to straszne a jedna znajoma powiedziała mi przez gg "JA CIE K...WA ZBANUJE! JADŁAM!".
Traktujcie to jako happening. Czyli: najważniejsza jest koncepcja, wykonanie nie ma nic wspólnego ze sztuką.
One individual always has the answers to our problems
One individual is always there when called upon
No mortal can deter this individual
Lafcadio, This Person Is You!

"włączyłem tlen tylko po to, aby powiedzieć, że niezłe z ciebie ciacho" - Haven
Avatar użytkownika
Lafcadio
Webmaster
 
Posty: 977
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:54
Lokalizacja: z Gamedec Zone

Postprzez olivier » 22 listopada 2007, o 18:25

to jest strasznie-smieszne. wlasnie tak, z myslnikiem w srodku :)
BETA - Alter Ego
Avatar użytkownika
olivier
 
Posty: 342
Dołączył(a): 1 stycznia 2007, o 17:54

Postprzez Ixolite » 22 listopada 2007, o 19:37

A ja bez wyjaśnień jakoś nie załapałem :>
It sure would be nice if we had some grenades, don't you think?
Avatar użytkownika
Ixolite
Webmaster
 
Posty: 616
Dołączył(a): 18 grudnia 2006, o 11:12
Lokalizacja: oni wiedzieli?

Postprzez MARTIN ANN DRIMM » 22 listopada 2007, o 21:20

Dla mnie to jest straszne. Tam są zwłoki. Bardzo realistycznie przedstawione, dżizas, nie widzicie tego? Ładnie, Laf, próbuj, kombinuj, ale moim zdaniem ten happening jest zbyt drastyczny.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Avatar użytkownika
MARTIN ANN DRIMM
Szef
 
Posty: 2718
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:03
Lokalizacja: z Chotomowa

Postprzez Ixolite » 22 listopada 2007, o 21:27

Bo ja wiem, ja tam widzę scenę z filmu, jakoś nie potrafię przypisywać temu co widzę innych wartości niż te, które są faktycznie przedstawione przez autora. Scena z filmu pozostaje dla mnie sceną z filmu. Co przedstawia to już inna kwestia, ale zwłoki mi się na myśl nie nasunęły w żaden sposób.
It sure would be nice if we had some grenades, don't you think?
Avatar użytkownika
Ixolite
Webmaster
 
Posty: 616
Dołączył(a): 18 grudnia 2006, o 11:12
Lokalizacja: oni wiedzieli?

Postprzez Lafcadio » 22 listopada 2007, o 22:16

To jest scena z filmu. Kadr jest wzięty z Internetu ;]
Przypominam, że Obcy składali jaja doustnie ;] I z tych jaj się wykluwali w brzuchach ;]
One individual always has the answers to our problems
One individual is always there when called upon
No mortal can deter this individual
Lafcadio, This Person Is You!

"włączyłem tlen tylko po to, aby powiedzieć, że niezłe z ciebie ciacho" - Haven
Avatar użytkownika
Lafcadio
Webmaster
 
Posty: 977
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:54
Lokalizacja: z Gamedec Zone

Postprzez MARTIN ANN DRIMM » 22 listopada 2007, o 22:25

Tam przed chwilą umarł człowiek. W męczarniach. Jest jeszcze ciepły. To nie jest scena z filmu. Film wykreował scenę bólu i śmierci. W filmie nie chodziło o to, że to "tylko film", ale o to, żeby stworzyć pozór realności. Dla mnie te zwłoki są realne jak cholera.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Avatar użytkownika
MARTIN ANN DRIMM
Szef
 
Posty: 2718
Dołączył(a): 14 czerwca 2006, o 15:03
Lokalizacja: z Chotomowa

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Offtopic

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], iyawobazeki i 11 gości

cron