przez MARTIN ANN DRIMM » 20 września 2007, o 19:09
Myśmy mieli dwa koty:
1. Belzebuba Pafnucego Kocisława Podgórskiego (to panieńskie nazwisko mojej żony)
2. Penelopę Szarlottę Józefinę Przybyłek.
Belzuś był czarny z białym krawacikiem. Robił strasznie głupią minę jak się zamyślał: wytrzeszczał żółte oczy i wyglądał jak przygłup. Tak poza tym był niezwykle inteligentny. Gdy kiedyś pogonił go pies, wspiął się po pniu na parapet, a jak go zdejmowaliśmy, rozumiał, że ma przejść po ręce na plecy. Nosiłem go na ramieniu (strasznie to lubił) i na plecach. Niestety, był to kastrat i ciągle chorował. Miał kłopoty z jelitami, z uszami... Wydaliśmy na lekarzy fortunę i żaden łapiduch ani razu nie poinstruował nas, jak go żywić. Umarł dwa lata temu na ostrą niewydolność nerek. Miał około 12 lat.
Penelopa żyje, ma około 15 lat i jest w świetnej formie. Teraz mieszka u moich rodziców. Jest beżowo biała i ma bardzo puchate futro. Zawsze była pogodna i lubiła pieszczoszki. Wzięliśmy ją z kliniki gdy już mieliśmy Belzusia. Drań nie chciał jej zaakceptować i na nią warczał. Ale ona nigdy nie zwracała na to uwagi i pogodnie go zaczepiała. Był jeden moment, gdy wpadła w depresję: gdy założyliśmy jej kołnierz na szyjkę po sterylizacji (mogła wyciągnąć sobie szwy z rany). Nie piła, nie jadła, chodziła tyłem. Chyba trzeciego dnia nie wytrzymałem i zdjąłem jej to paskudztwo. Wyjęła sobie szew, ale rana się nie rozeszła. I odżyła.
Belzusia nazywaliśmy pieszczotliwie "absiuldalnym fetisiśtą", a Penelopę "śtlaśliwą cipuszką", albo "kuliopatwą", miały tyle nazw, że trudno wymienić.
Na następne zwierzaczki chyba się nie zdecydujemy. Śmierć pupilka jest tak ciężkim przeżyciem, że trudno je nomen omen przeżyć. Gdy się dowiedziałem o tym, że Belzuś odszedł (niestety, jechałem wtedy na szkolenie i mnie przy nim nie było), zawróciłem na trójpasmówce, w miejscu zakazu, rozmawiając przez telefon. Zatrzymał mnie wściekły policjant. Ledwie podszedł do okna samochodu, sam go opieprzyłem i powiedziałem, żeby nie chrzanił, tylko dał mi mandat. Zamurowało go. Odszedł do samochodu i wrócił z kajetami. Wtedy rzuciłem już innym głosem "panie władzo, litości. Kot mi umarł". Puścił mnie.